Zawód z rozsądku
Można zaobserwować, że osoby urodzone w czasach transformacji ustrojowej albo niedługo przed nią przyjmowały podobny model decydowania o swojej przyszłości zawodowej. Był on bardzo prosty i najczęściej sprawdzał się do twierdzenia: „po tych studiach są duże perspektywy/możliwości” lub „w tym zawodzie znajdziesz pracę”, a w domyśle: tym się zajmuj – tam zarobisz pieniądze. Czy on się sprawdził? Czy taki sposób wyboru kariery zawodowej przekażemy naszym dzieciom?
U źródła
Chyba nie muszę nikogo przekonywać, że pomysł „rozsądnego zawodu” to pokłosie, z jednej strony czasów dzieciństwa, które przypadało na trudny okres w naszej historii, a z drugiej strony rodziców i ich oczekiwań, marzeń o lepszym losie ich dzieci lub spełnieniu ich ambicji. To być może wpływ otoczenia w jakim przyszło nam dorastać (np. wszyscy w rodzinie byli lekarzami), a także przekazywanego nam systemu wartości, w którym zarabianie pieniędzy i stabilne życie finansowe stało dość wysoko. Wydaje mi się, że studia prawnicze stoją na podium „rozsądnych zawodów”. Na korytarzach wydziału prawa można spotkać osoby, które znalazły się z tam z takich powodów jak: „po prawie są duże perspektywy” albo „dostałam się na dziennikarstwo i prawo, ale prawo da mi więcej możliwości, więc jestem” lub najgorzej: „zawsze chciałam być piosenkarką/kucharką/pisarką, ale trudno się wybić się i zarobić na swoje utrzymanie”. Jakby sukces w zawodzie prawniczym był zarezerwowany dla każdego. Otóż naprawdę nie! Kiedy myślę o takim podejściu przypomina mi się historia opowiadana przez wspaniałego mówcę, pisarza Jacka Walkiewicza, który zaczął studiować weterynarię, bowiem kiedyś zawód ten był dość dobrze opłacany. Jedyną przeszkodą jaka stanęła mu na drodze było to, że strasznie bał się zwierząt. Podobnych historii jest znacznie więcej, tylko nie każdy w przeciwieństwie do Jacka Walkiewicza zdecydował się przerwać to szaleństwo.
I co dalej?
Dzisiaj pracując kilka lub kilkanaście lat możemy obserwować skutki wyborów zawodowych podejmowanych w taki właśnie sposób. I tutaj pojawia się kilka opcji. Po pierwsze, możemy mieć wielkie szczęcie i trafić w odpowiednie dla nas zajęcie, którego wykonywanie będzie sprawiać radość. Po prostu – będziemy lubić swoją pracę. Po drugie, może być też tak, że nie będzie to szczyt naszych marzeń, ale znajdziemy swoje miejsce. Pomoże modyfikacja swoich obowiązków, uzupełnienie wiedzy dodatkowym szkoleniem i „jakoś” będzie. W każdym razie nie na tyle źle, aby coś zmieniać. Przynajmniej na razie :-). Najgorszą możliwością (niestety z moich obserwacji wynika, że pojawiającą się dość często) jest sytuacja, w której ten „rozsądny” zawód z perspektywami w ostateczności nam się nie podoba. Z każdym rokiem pracy narasta złość i niezadowolenie. Mimo młodego wieku pojawiają się syndromy wypalenia zawodowego. Jedna z moich klientek (wiek lat 41) po 10 latach pracy w wielkiej międzynarodowej korporacji na wysokim stanowisku każdej niedzieli zmagała się z silnym bólem brzucha, który w mniejszym lub większym nasileniu utrzymywał się do piątku. Diagnostyka medyczna nie wykazała żadnych powodów tego problemu. Jak się później okazało, ból zniknął kilka tygodni po odejściu z pracy. Stres związany z nieodpowiednią dla nas pracą może mieć druzgocący wpływ na nasze zdrowie. A jak pisał Jak Kochanowski „szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz”.[1] I oto właśnie dochodzimy do zasadniczego problemu z „zawodami z rozsądku”. Otóż w końcu ta rzekomo wspaniała praca może nas przyprawić o ból brzucha. Zanim porządnie się nad tym zastanowimy, pewnie nie raz wewnętrzny głos będzie tłumaczył nam, że na pewno praca nie jest taka zła (przecież Krysia radzi sobie wspaniale) tylko trzeba się „przełamać”, „przemóc”, zapanować nad swoimi słabościami. Może i jest to jakieś wyjście, tylko po co? Czy nie szkoda Ci czasu, zdrowia, życia? Dla jednych praca pt. „koszmar i nuda” będzie wspaniała, ale tylko z tego powodu, że będzie ona zgoda z ich talentami i zdolnościami. Jest to właśnie powód dla którego wybór „pracy z rozsądku” nie sprawdza się. Często nie odpowiada ona naszym umiejętnościom, jest sprzeczna z temperamentem i talentami, które musimy schować gdzieś głęboko w sobie. Przykład: Monika – dusza artysty (wspaniale rysuje i pisze), przebojowa, kochająca ludzi i spotkania. Wybiera ekonomię na znanym Uniwersytecie i zostaje analitykiem. W jej domu ekonomia była postrzegana jako bardzo dobry zawód, który miał dać Monice stabilizację. I tak też się stało. Tylko w pewnym momencie komfort finansowy zaczyna uwierać równie mocno co brak pieniędzy. Trudno kupić sobie radość, zadowolenie i spełnienie zawodowe.
[1] Jan Kochanowski, „Na zdrowie” Fraszki Księgi trzecie
Patrzmy sercem w przyszłość
I tu rodzi się kolejne pytanie. Dlaczego jest tak wiele osób, które odkryły, że wybrany przez nie „zawód z perspektywami” nie jest dla nich, a mimo to nie podejmują żadnych zmian? Przede wszystkim często brak im innego pomysłu na siebie, co wiąże się z brakiem wiedzy o tym co tak naprawdę lubią robić, co sprawia im przyjemność. Utwierdzony mechanizm nakazuje szukać tylko wśród innych „rozsądnych” zawodów. I tak szukają bez końca nie patrząc na swoje talenty i zdolności. A przecież wiadomo, że im więcej przyjemności z pracy tym lepsze efekty. Nie bez znaczenia pozostaje także opinia innych, a przede wszystkich tych najbliższych. Strach przed negatywną oceną naszego postępowania w sytuacji, gdy zdecydujemy się zrzucić eleganckie ubrania i zostać szefem kuchni, może być paraliżujący i skutecznie zniechęcać przed jakimikolwiek zmianami.
Jeśli jesteś w tej grupie osób, którym „dobry” zawód jakby trochę uwiera, to mogę Ci polecić tylko tyle, albo aż tyle: próbuj, inspiruj się i działaj. Jak mówił wspomniany przeze mnie Jacek Walkiewicz „prawdziwe projekty realizuje się z poziomu serca, a nie z poziomu umysłu”[2]. Tam szukajcie!!
[2] Jacek Walkiewicz w wykładzie TEDx pod tytułem: Pełna Moc Możliwości dostępny na https://www.youtube.com/watch?v=ktjMz7c3ke4